18 lipca 2013

Prolog

  pięć miesięcy wcześniej...



       Roslynn właśnie starannie dobierała ubranie na rozpoczęcie roku szkolnego, gdy zadzwonił jej telefon. Szybko wyjęła iPhona z torebki i spojrzała na wyświetlacz - to Carmen. Westchnęła i odebrała, a wtedy od razu usłyszała rozentuzjazmowany głos swojej najlepszej przyjaciółki.

       Ros przyjaźniła się z nią, odkąd przeprowadziła się z Detroit do Cleveland. Obie miały wtedy po sześć lat. Od początku stały się sobie bliskie i były prawie nierozłączne. Carmen ma blond włosy sięgające do ramion i duże oczy o idealnie miodowym kolorze, których każdy jej zazdrościł. Niektórzy zazdrośnicy nawet plotkowali, że to są szkła kontaktowe.
       -Nie mogę się doczekać rozpoczęcia roku! Tak się cieszę, że jesteśmy razem w klasie! Wiesz już, co na siebie włożysz? Ja myślałam o tej miętowej sukience, wiesz, tej asymetrycznej, do niej chciałam włożyć brzoskwiniowe szpilki, ale matka upiera się, że to nie jest dość eleganckie i mówi, abym ubrała się w czarno-białe kolory - zapiszczała dziewczyna do telefonu, rozśmieszając jedynie Roslynn.
       -Powinnaś ograniczyć kofeinę, Car! - roześmiała się jeszcze bardziej, wyobrażając sobie pokój swojej przyjaciółki, cały zawalony ubraniami -Myślę, że twoja mama ma rację, nie idziemy w końcu na wybieg mody, tylko na rozpoczęcie roku... - Carmen szybko jej przerwała i zaczęła tłumaczyć, że przecież liczy się pierwsze wrażenie, oraz że trzeba jakoś wyróżnić się z tłumu.
       Po półgodzinnej rozmowie, Roslynn stała przed lustrem, oceniając swój wygląd.  Założyła białą sukienkę z wycięciem na plecach, przewiązaną złotą wstążką, do tego sandałki wieczorowe w kolorze złoto-srebrnym i małą, białą torebkę do ręki. Postanowiła nie prostować włosów, więc tylko przeczesała palcami swoje delikatne, rude loki. Swoje szafirowe oczy podreśliła eyelinerem, nałożyła niewiele tuszu na rzęsy i stwierdziła, że wygląda dobrze. Zjadła szybko śniadanie i czekała, aż przyjedzie po nią jej chłopak - Nathan. Nathan był wysoki, miał około metr osiemdziesiąt cztery wzrostu, posiadał brązowe włosy i oczy. Zaczynał drugą klasę liceum, więc był zaledwie o rok starszy od Roslynn. Nie był ani bardzo przystojny, ani przeciętny, za to biła od niego pewność siebie i poczucie humoru, czym przyciągał do siebie ludzi.
       Dzwonek do drzwi. Dziewczyna podbiegła, by je otworzyć, a wtedy ujrzała uśmiechającego się Nathana. Objął ją i pocałował, a Ros przebiegł dreszcz. Zawsze tak na mnie wpływał, zawsze wiedział co zrobić i powiedzieć, pomyślała, ale czy to mi wystarczy....? Pokręciła przecząco głową, chcąc pozbyć się tych nieprzyjemnych myśli. Ostatnio często dopadały ją wątpliwości co do przyszłości ich związku, co ją przerażało, bowiem wydawało jej się, że są parą idealną. Westchnęła.
       -Co jest, moja piękna Joss Stone? - uśmiechnął się leniwie, przybliżając swoją twarz do jej włosów. -Joss nie ma rudych włosów - odpowiedziała i również się uśmiechnęła, dotykając opuszkami palców jego policzka. -Fryzurę macie podobą, ale tylko twoje włosy kocham, rudzielcu - powiedział i zaczęli kierować się w stronę jego samochodu. Kocha jej włosy... Ale nigdy nie powiedział, że kocha ją. To właśnie ją dręczyło, rzucało cień wątpliwości na ich związek. Roslynn sama również nie potrafiła stwierdzić, czy kocha Nathana - uwielbiała go, to pewne. Umie ją rozśmieszyć, pocieszyć... Jak dobry przyjaciel.
       Gdy zaparkowali pod szkołą i wysiedli z samochodu, Ros od razu zauważyła Carmen, która jako jedyna ubrała się kolorowo. Stała pod rozłożystą lipą i gorączkowo gestykulując rozmawiała z Sharisse. Pożegnała się szybko z Nathanem i postanowiła do nich dołączyć. Idąc w stronę przyjaciółek, potknęła się o duży kamień, prawie się przewracając. Odwróciła się i spostrzegła leżący na kamieniu srebrny medalion. Zawahała się, po czym go podniosła. Ozdobiony był szafirową różą na czarnym tle, lecz Roslynn nie udało się go otworzyć. Postanowiła go jednak schować do torebki, by później go oddać właścicielowi.
       -Nareszcie przyszłaś, miałaś być wcześniej! Już myślałam, że Car zagada mnie na śmierć -powitała ją Sharisse, mówiąc poważnym tonem, lecz z uśmiechem na twarzy. Roslynn i Carmen poznały Sharisse w starym, opuszczonym budynku, cztery lata temu, gdy postanowiły po raz pierwszy zapalić papierosa, którego Car ukradła mamie.
Sharisse siedziała wtedy tam samotnie i płakała, z powodu śmierci swojego psa. Dziewczyny od razu się z nią zaprzyjaźniły. Shashar, jak ją nazywały, miała czarne włosy sięgające ramion i długie rzęsy, przesłaniające jej śliczne, zielone oczy.
       Sharisse ubrała białą bokserkę, którą wpuściła do prostej, czarnej spódnicy. Na wierzch założyła kurtkę w kolorze czarnym, ozdobioną ćwiekami. Do tego zwykłe, kremowe szpilki i pasująca do nich torebka. Wyglądała pięknie, jednak gdy jej przyjaciółki stały obok siebie, całą uwagę skupiała na sobie Carmen.
       -To przez Nathana, spóźnił się -uśmiechnęła się, ukazując swoje białe zęby -A poza tym, nie ma po co się spieszyć. To po prostu będzie kolejny, nudny rok szkolny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz